Kilka lat przed pandemią zbankrutowałem emocjonalnie. Pamiętam że siedziałem wtedy na balkonie i miałem wrażenie, że obserwuje świat przez szybę z mętnego, porysowanego plexiglasu.
Kilka lat przed pandemią zbankrutowałem emocjonalnie. Pamiętam że siedziałem wtedy na balkonie i miałem wrażenie, że obserwuje świat przez szybę z mętnego, porysowanego plexiglasu.
Totalne wypośrodkowanie. Nie czujesz ani smutku, ani radości. Zapominasz co to złość, frustracja, szczęście.
Czarna dziura. Jesteś jak android z filmu Ridleya Scotta. Funkcjonujesz w realnym śnie z którego nie możesz się obudzić.
Totalnie, irracjonalny stan. Trochę przerażające, ale nie czułem przerażenia. Byłem w emocjonalnej próżni.
Pod wpływem posta jednej znajomej (która świetne teksty pisze i ma na imię Kasia) poszedłem do lekarza.
Diagnoza, prochy, terapia. Na terapii wyszło przepracowanie, wypalenie, brak superwizji, odpowiedniej higieny pracy, jakieś traumy nieprzepracowane, mobbingi które wydawały się normalnością w kulturze ZAPIER$OLU.
Za dużo problemów moich klientów brałem na siebie. W końcu mój organizm zaprotestował i wyłączył odczuwanie WSZYSTKICH emocji. Jakby przeczuwał, że mogą przepalić się styki.
Szczwana bestia nie chciała zobaczyć niebieskiego ekranu śmierci. Zresztą ja też. Znam ludzi którzy siłą ambicji, jechali z zaciągniętym hamulcem za długo i budzili się na Sobieskiego czy w Tworkach.
Pamiętam że Kropka była wtedy szczeniakiem i chodziliśmy do psiego przedszkola na szkolenie. Podczas jednego z ćwiczeń trenerka woła do mnie:
Więcej emocji, gestykulacji! PIesek to musi widzieć i czuć!
Myślę kobieto. Co ty do mnie rozmawiasz? Udawałem emocje. Tragikomedia ale bawi mnie to dzisiaj XD.
Koniec końców musiałem odpocząć od pracy z ludźmi i zacząłem szukać dla siebie sanatorium. Ciepłego, przytulnego etatu, którym wcześniej gardziłem.
Nie miałem siły na networkingi. Odpaliłem pracuja i przeglądałem oferty. Wszystko jakby jeden bot pisał. Młodzi, dynamiczni, innowacyjni, owoce, integracje, mordor.
W tej rutynie moją uwagę przykuło ogłoszenie z widełkami wynagrodzenia. Prawdziwy jednorożec!
Ogłoszenie brzydkie, więc myślę sobie wejdę do firmy to będzie można to dopracować. Jakoś się wykazać, wyżyć employer brandingowo. Strona www z epoki kamienia łupanego. Jak firma rekrutująca w IT może mieć taką stronę?
Nie miałem wtedy nawet napisanego CV. Odpalam Linkedina, PACZE i widzę, że mam współwłaściciela w kontaktach.
Gość wygląda sympatycznie, taki trochę Wally z tej kreskówki tylko z brodą. Mam wrażenie że skądś go znam, ale nie mogę sobie przypomnieć szczegółów.
Zagajam:
Dzień dobry Panie Wally, po latach przygód wracam do rekruterki z pochylonym czołem. Jak Odyseusz do Itaki czy ten syn marnotrawny. Widzę że szukacie i dalej już szukać nie musicie. Robiłem to samo i zrobię to u was lepiej. Dajcie tylko worek złota, multisporta i parasol ochronny cobym na success fee mógł pracować bez wyrzutów sumienia.
Wygrzałem wiadomość, szybki check, oddech, 3,2,1 ENTER. Poszło!
Po krótkim czasie odpisuje:
super, super, fajnie, fajnie. Zdzwońmy się.
Jaram się, że szybki kontakt.
Emocje już wtedy wracały, każdego dnia coraz więcej, coraz mocniej. Jak wiosenne słońce.
Nigdy nie zapomnę jak cieszyłem się z tego że odczuwam WKU&$*ENIE. Ogarniasz? Nawet za tym można zatęsknić. Tak wiem czytelnicy terapeuci. Nie ma takiej emocji pod tym są inne i trzeba do nich się dokopać.
Zdzwaniamy się następnego dnia. Opowiadam jak jest , że zaczynam szukać i znalazłem waszą ofertę, że szewc bez butów chodzi bo CV nawet nie mam. Mówi spoko, że nawet nie potrzebuje bo widzi na LinkedIn co robiłem i zna ten biznes. Fajnie, fajnie i że mnie umówi na spotkanie ze wspólnikiem.
Wspomina że go kiedyś go rekrutowałem. Chwila krępującej ciszy. Czuję że dłonie mi się pocą. Robi się niezręcznie. Pytam czy dostał feedback? Nie pamięta. Uff.
Jeszcze tego samego dnia odzywa się asystentka i ustalamy konkretny termin.
Na to spotkanie dopiero przygotowuje CV, co idzie w bólach. Zaczynam rozumieć moich klientów i wiem co to znaczy pisać o sobie. Z trudem wygrzewam kwita, poniżej moich oczekiwań, wysyłam i lecę na spotkanie.
Jest ciepła, złota warszawska jesień. Powiśle. Lubię Powiśle. Mam sporo dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. W dniu 325 rocznicy bitwy pod Wiedniem w szpitalu na Solcu urodziła się tu moja córka. W trakcie studiów robiłem kurs barmański na którym nauczyli mnie uśmiechu, patrzenia przed siebie i podnoszenia sprzedaży. Miałem tu pierwsze biuro ze szwedzkim prawnikiem i startupem, który później pivotował. Imprezownie. Burgerownie. PKP Powiśle. Czego chcieć więcej?
Docieram na miejsce. Biuro współdzielone. O dziwo jestem przed czasem. Wypalam dwa Pall Malle mentolowe z filtrem mniej rakotwórczym bo węglowym. Wjeżdżam na górę. Patrzę w luzzztro w windzie. Źrenice rozszerzone od antydepresantów, fryz jak Wincent Wega z Pulp Fiction tylko krótszy. Dzwonię, dzwonkiem, zamiast uroczej recepcjonistki otwiera zgarbiony recepcjonista. Średnio ogarnięty strzelam że student na stażu. Robię test espresso. Z kapsułki. Szału nie ma, dramatu też. Chwile czekam bo jakieś spotkanie się przeciąga. Przepraszają. Patrzę przez okno, widać tyły kamienic krakowskiego przedmieścia. Spadają liście, zima coraz bliżej, czas gawrę znaleźć.
Rozmowa sympatyczna. Pierwsza od lat po tej stronie stołu. Jest chemia, wspólne kontakty. Fajnie się gada.
Wracam spacerem bo serotonina już robi robotę. Rano po rozmowie wysyłam jeszcze @ z podziękowaniem i podsumowaniem. Dorzucam listę projektów żeby pokazać punkty wspólne. Podtrzymuje zainteresowanie ofertą. Dopisuję jeszcze co mi umknęło, a mogło być istotne.
Po kilku dniach dzwoni telefon:
Panie Piotrze zapraszamy na pokład naszej łajby!
Deklarowane w ofercie widełki okazują się nie mieć zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Nie chcę mi się nawet tego negocjować. Biorę co jest. Nie wybrzydzam. Chcę tylko złapać oddech.
Drogi czytelniku wiem że historia może wydawać się trochę naciągana ale tak było. Nawet terapeutka myślała, że ja wkręcam. Mam na to świadków i dowody którymi dzielę się z wybranymi szczęśliwcami. Oczywiście treść wiadomości była bardziej biznesowa :). Nie kopiuj tego bezmyślnie jak tekstów z chatu GPT które wklejasz jako własne blog posty.
Reasumując: znalazłem pracę w nieco ponad tydzień, bez CV, celując w 1 ofertę. Rynek temu sprzyjał bo w tym czasie ssanie na rekruterów IT było duże i umówmy się, nie był to jakiś dream job.
Popracowałbym w tej firmie dłużej gdyby nie relokacja na malowniczy mordor i męczący mikro management, który zabierał całą radość z pracy.
Nie mam co narzekać bo dzięki tej robocie stanąłem na nogi, przewartościowałem życie i zrozumiałem że:
Probl3my moich klientów są probl3mami moich klientów.
Sorry kochani. Taki mamy klimat. Świata nie zbawię i was też. Mimo że czasami bardzo bym chciał, ale dziś wiem że to droga prosto w przepaść.
„Muzo! Męża wyśpiewaj, co święty gród Troi
Zburzywszy, długo błądził i w tułaczce swojej
Siła różnych miast widział, poznał tylu ludów
Zwyczaje, a co przygód doświadczył i trudów!
A co strapień na morzach, gdy przyszło za siebie
Lub za swe towarzysze stawić się w potrzebie,
By im powrót zapewnić! Nad siły on robił,
Lecz druhów nie ocalił: każdy z nich się dobił
Sam, głupstwem własnym.”
Homer, Odyseja, tłum. Lucjan Siemieński
Od ponad 10 lat wspieram firmy w obszarze rekrutacji, outplacement oraz employer branding.
Od 2013r. współpracuje z managerami i specjalistami, którym pomagam w budowania profesjonalnego wizerunku, dokonaniu zmian zawodowych i rozwoju kariery.
Wartości którymi się kieruje to: jakość, partnerstwo, szacunek oraz otwarta i bezpośrednia komunikacja.
Autor ponad 100 artykułów o tematyce HR. Moje wypowiedzi były publikowane m.in. w: TVN, Radio Zet, Polskie Radio, The Observer, WP.PL.
Fan Premier League i absurdalno – ironicznego poczucia humoru. Interesuję się webdesignem i tworzę muzykę elektroniczną.
Na najlepsze pomysły wpadam podczas długich spacerów z Kropką, nad Wisłą lub po rodzinnym Roztoczu.